04 sierpnia 2004, 21:19
/język jest do zabawy/
ka juz drugi dzien nowej pracy, i wyglada na zadowolonego. ciesze sie.
szkoda tylko, ze chuje z poprzedniej pracy nie dali mu ostatniego czeka. dzisiaj dzwonil i podobno wyslali poczta. ehe.
u mnie w pracy coraz wiecej wiecej wiecej pracy. i caly ten burdel na mojej glowie. przydalaby sie pomoc, czasem chociaz. bo z szefa to zadnej.
mam glupie mysli. ale glupi ludzie tak maja. chcialabym sie ich pozbyc. choc na troszke.
choc na troszke uciec.
as i said before, somebody get stoooned with me.
please ?
marcinek ma 18 lat, szczuply, wysoki, zabawny, prawie-juz-mezczyzna.
marcinek, a raczej juz marcin, powinnam mowic, chce byc meteorologiem. ciesze sie ze ma cel, pasje, cos co wie ze chciaby robic cale zycie.
nie ciesze sie, ze zdecydowal sie pojsc do wojska (marynarka) aby ten cel zrealizowac. chyba nie dokonca zdaje sobie sprawe, ze navy to nie tylko zaplaca mi za szkole, trening i bede mial prace ale to po prostu wojsko. jest misja i jedziesz. zwlaszcza z obecna sytuacja w iraku i tendencjami stanow zjednoczonych do mieszania kijem w kazdym gownie nie wyglada to rozowo. ale, jego zycie, jego decyzje.
strasznie ciezko mi sie z tym jednak pogodzic, gdyz w mojej glowie, jest on zakodowany jako kraglutki osmiolatek, z blond czuprynka i usmiechem w kolo glowy. takiego go poznalam i takim zawsze dla mnie bedzie. mowie mu baby-brother a on patrzy na mnie krzywo i krzyczy hey! i'm taller then you shorty! odrazu prezy sie i smieje. tak w sumie to nie jest moim rodzonym bratem, nawet przyrodnim bratem, jest najmlodszym synem z pierwszego malzenstwa drugiej zony mojego ojca. ale jest moim malym braciszkiem i ciezko mi zaakceptowac, ze pakuje sie w sytuacje w ktorych moze stac mu sie krzywda.
jutro wyjezdza na trzy miesieczny boot camp, potem na szesc miesiecy do mississippi, a potem nie wiem. wiem tylko, ze do domu wroci jak bedzie mial 22 lata. a i po tym przez nastepne 4 bedzie mogl byc powolany jesli zajdzie taka potrzeba.
powiedzialam mu wczoraj, ze gdybym wiedziala wczesniej ze ma takie plany to nakopalabym mu w tylek tak zdrowo. smial sie i jak zawsze; eee za mala jestes, nawet bys nie siegla ;)
napewno wszystko bedzie dobrze.
us navy: life, liberty and pursuit of all who threaten it - catchy huh?
but people change. i lost my edge a while ago and can't even recall when. but at some point it did happen, like all shit happens.
k brings me to earth. he's earthy, i could say. i'm not. it's hard for me to follow a set path. i need my clifs, rivers and black holes. i need to go out, get stoned with some strangers and lay down on a grass looking at nightsky talking about how awsome it is to have five fingers. i need to come home, get high and dance while listening to some frech chick singing and drinking vine. i need a whole lot more. but without having to ask for permission. it just takes most out of it. i am my own person. and im used to deciding & doing crap without anyones supervission. it hard.i do understand, that a relationship means compromise. and i wouldn't do anything to lose what we have right now, cuz i do believe he is the best thing i've got in this life. it's just, sometimes i don't think he understands how much those things mean to me, how much i need it to stay sane.
swierzo wykapana, komp na kolanach, nogi na stoliku, cisza, ka pojechal (w koncu) po tego szampana. spokoj.
pol godziny temu usiadlam zeby cos napisac i wlasciwie bylo zupelne przeciwienstwo tego powyzej. ale ze mna tak jest.
albo jest dobrze albo jest zle. nie ma posrodku. nie ma ok. jest biale albo czarne.dobre albo zle. wte albo wewte. doktor a mowi ze to niedobrze, ze powinnam oduczyc sie takich drastycznych skokow. ale nie moge zyc na pol gwizdka. albo biegne az brak tchu albo leze i zdycham. nie potrafie spacerowac.
ide. szampan stygnie. barabaranoc.
ostanio meczy mnie pisanie. mam sto miliardow mysli na sekunde i nie mogac ich pomiescic w glowie wylewam je tu.
ka zmienia prace i dobrze, chociaz duzy stres.
ja co dzien zmieniam zdanie, i nei dobrze, bo mnie to wkurwia.
nie mam sie gdzie podziac. nie mam sie gdzie ukryc. tak dupnie potrzebuje samotnosci. spokoju. nie chce mi sie rozmawiac, usmiechac, sluchac, doradzac, pitu pitu o niczym. choc wszystko takie wazne.
mysle o dalekim, co tam u niego, jak sie mu uklada. ten czlowiek nadal mnie fascynuje. szkoda ze wyjechal. szkoda tez ze pozwolil by dragi go tak zeszmacily. ale kazdy ma swoje hobby.
chcialabym wrocic do pisania. niewychodzi. moze dlatego, ze nei probuje? prawdopodobnie.
najlepiej rozmawia sei z nalepkami smiley face. punkt ot optymistyczne podejscie do sprawy.
nie ma to jak byc kobieta, i co miesiac przechodzic owulacje, okresy, peemesy i chuj wi co jeszcze. skreca mnie na wszystkie kierunki.
z przyjemniejszej nuty, trzeci dzien uspokojaczy a efekty widoczne.
mowie ka: mam ochote na kole.. co myslisz?
ochujalas?!?
nie zebym sie nei spodziewala, ale sprobowac warto.
(mam ochote wyjechac gdzies na weekend, ja, karton fajek, 2 butelki szampana, troche palenia, troche muzyki i duzo koli. dwa dni nie jesc nie spac tylko wssysac w siebie to wszystko. a potem wstac i wyskoczyc z okna)
that could actually be interesting
za zaleceniem doktora pe, wrocilam na uspokojacze. antydepresanty pozostawione same sobie, nie dawaly rady.
ja nie dawalam rady. uspokojacze przyjemnie otumaniaja. patrze na wszystko spod wpol przymknietych powiek. czuje sie kocio, mam ochote drzemac, byc glaskana, mruczec i przeciagac sie leniwie.
po zejsciu z nich, wpadlam w jakis letarg. nie czulam nei myslalam. wrocily mysli o tym, ze nie istnieje, ze jestem wytworem czyjejs wyobrazni, i ze cale moje zyice to czyjas zabawa w lalki.
chujowo tak nagle wyrwac sie z wiru, w ktorym cale zycie machalo sie na oslep rekami zeby przezyc, a znalezc sie na brzegu. przyzwyczejenie machania rekami i wstrzymywania powietrza pozostaje, tyle ze okazuje sie nie potrzebnym a wrecz szkodliwym bo mozna siniakow nazbierac walac o kamienie. wiec siedze na tym brzegu, i co raz przychodzi; o kurwa zaraz utone wiec macham macham szarpie sie az otworze oczy i przypomne sobie, ze debilu na brzegu siedzisz. to co mam robic? nie iwem jak sie zyje na brzegu. brzeg zaczyna byc nudny. i mam ochote wskoczyc do wody.
zeby poczuc. upewnic sie, ze napewno jestem.
jedyne co potrafi mnie przekonac do tego, ze istnieje naprawde, jest bol. terapeutka mowi: podejdz do kogos na ulicy i spytaj jaki dzisiaj dzien? ze niby to ma mnie przekonac ze istnieje? przeciez ta osoba moze byc tak samo zmyslona jak ja. . mowie jej wiec, ze moge sobie wyrywac wlosy, wtedy wiem, tak, istnieje bo odczuwam bol. moge sie gryzc do krwi, wtedy wiem, tak, istnieje bo odczuwam bol. moge moge moge..
***
podnosi mi cisnienie kiedy zaczynam myslec. wszystko podchodzi mi do gardla a w glowie robi sie straszny huk. no panic attacks allowed. przeciez sie lecze. przeciez jest lepiej. przeciez ja kurwa nie wiem juz nic. juz nic ze mnie nie zostalo. zastanawiam sie czy ta choroba zabila we mnie wszystko czym kiedys bylam a jesli nie to gdzie to jest? gdzie ja jestem? bo w tym momenci, nie znam siebie. nie mam najmniejszego pojecia kim jestem i jaka jestem. nie wiem nic oprocz tego ze chcialabym isc do domu, zamknac sie w pokoju, wziasc koldre i przeczekac pod nia zycie, w szafie.
w szafie jest moja twierdza. nie musze jesc, nie musze spac, nie musze pic, nie musze nawet oddychac, chce zebym tylko przestala sie rozpadac, zeby ktokolwiek sie mna bawi przestal juz i rzucil to wszystko.
eutanazja dla marionetki, podetnijcie mi sznurki.
chce, wiec mam - jakie to proste
drink, smoke, joint. drink, smoke, joint. drink, smoke, joint.
wypadlam z gry po polnocy. do polnocy jednak, noc byla calkiem przyjemna. bas, czyli fajnie i przyjemnie, tez sobie zapale & rozmowy swierzo po slubie. mloda & tawnya; malzenstwo pozniej, dzieci, zdrady & ladna cera. mag, idziemyzapalicidziemyzapalic, gdzie ten film (*). bet; house, 50c, piwapiwapiwa & ale tutaj koty sa inaczej wychowane. ag, spokojna niesokojna. jol, nie pije nie pale nie rozmawiam bo bawie sie z kotem.
ka wrocil do domu troche po mnie i napewno w troche ciezszym stanie. martwilam sie o niego, ze poszedl sam, ze laski, ze picie, ze cos glupiego. no ale jak sie nei ma o co martwic, martwi sie o byle co.
(* film stworzony przez mag & tawnya'e, o homiku i swince, ktorzy powstaja z martwych i mszcza sie na swoich oprawcach)