po siedmiu latach, ze słuchawki wychodzi do mnie jego głos: cześć goś.
cześć.
zapomniałam całkiem, że tamten samochód to razem kupiliśmy. tzn on kupił, ale obaj figurujemy jako właściciele. po siedmiu latach (a już myślałam, że to tylko ja tak długo przetrzymuję samochody) chce coś nowego. ale na sprzedaż starego muszę zgodę i ja wyrazić. potem przypominam już, obaj wtedy kupiliśmy samochody w nieudużym odstępie czasu. chcialam wtedy, jak i zawsze chciałam, chcę i chcieć będę, garbusa. opcjonalnie chryslera sebringa (wtedy). za nomową jego kupiłam jednak grand am’a gt. ‘bo ja nie wsiądę do tamtego samochodu’. nie narzekam, pontiac przekonał mnie do siebie i jest moją miłością wielką do dziś, w całej swojej rozpadkowości. ale żal i sentyment po i do garbusa pozostał. przedwczoraj dzwoni więc, że potrzebuje ten mój podpis. chyba bał się, że każę mu spierdalać w kosmos po tym jak ‘odreagowywał’ moje odejście (oh, the fun times of fear and terror!). odczułam znaczną ulgę w jego głosie kiedy spytałam kiedy i gdzie i że nie ma sprawy. ten samochód zawsze był jego, to on za niego zapłacił. a co było to było, inny świat, inne życie. dzisiaj wieczorem jadę wiec do jego dilera, podpisać co trzeba. okazuje się, że to dopiero tutaj nasza historia się kończy.
po drodze jednak zajechać muszę do mojego dilera, odebrać kilka zapomnianych papierków do mojego nowego garbusa :))
freaky anin't it?
/pontiaca nie odałam na trade-in, chyba by mi serce pękło za tym samochodem. a tak przynajmniej młoda ma swój własny transport tera/