po 4 dniach wolnego, zwleczenie sie z lozka dzisiejszego ranka graniczylo nieomal z cudem. cuda jednak, zdazaja sie codzien, jak to rzekl ktos tam kiedys. wstalam, i to nawet! na czas. mrrau. przezornie tez odsniezylam samochod wczoraj wieczorem.
sylwester. the lights are much brighter there, you can forget all your troubles; forget all your cares, and go -- downtown -- where all the lights are bright. byl taki jaki byl rok. nic specjalnego. wieczorkiem zeszlismy sie u braciaka. drinki w dlon i robimy mixy. duzo smiechu. potem autobus, kolejka i do centrum. do 12 nawet nawet obylo sie bez wiekszych problemow. ognie, szampan, buzki w kolo. niestety, po 12 all hell broke loose. i koniec koncow kazdy poszedl w swoja strone. pochodzili. pobladzili (znow) a kiedy zachcieli do domu nagle okazalo sie, ze zlapanie taxowki graniczy z cudem. w koncu jednak idac za prawami dzungli wsiedlismy w czyjas i w dom. mowiac krotko; wielkie nic choc i tak bylo ok.
potem cztery dni spania badz nicnierobienia. cos pieknego. gdzies pomiedzy jednym a drugim girl interrupted (jak ja ten film mmmh!) piraci z karaibow, gramy w tysiaca, pokera, ch..pana, panstwa-miasta, i tak dalej i tym mniej-badz-wiecej podobnie.
jest jeden powod przez ktory ten miniony bedzie zawsze wyjatkowy. jeden ale za to jaki.