plan na piatek: autobus do illinois. po delikatnym wprowadzeniu w weekend w postaci zubrowki z sokiem/whiskacza z cola u mnie, udalo mi sie zdemobilizowac ka i wmusic go w autobus. cos pieknego tyle, ze kijowa pora na jazdy autobusem bo zimno jak cholera. no ale, do illinois dojechalismy cali i zdrowi. na miejscu spotkalismy sie z vic, j. i serg. i tu okazalo sie, ze niestety koledzy maja zakaz wstepu do (swoja droga) baru w ktorym spedzaja wiecej czasu niz w domu. placz i panika. no ale co tam, nastepna najbizsza oaza okazala sie bohica wiec tam tez raptem skierowalismy nasze pelne nadzieii kroki. a tam, z okazji zeszlo tygodniowych urodzin nieustanna przeplatanka w postaci piwko-tequila-piwko-tequila-itd. doprowadzila mnie do stanu 'ale my nie wiemy skad my jesteeemy'' wiec ka grzecznie mnie spakowal, ubral szalik i poprosil sergia azeby nas odtransportowal w dom (pomiedzy ktoryms piwkiem a ktoras tequila pojawila sie propozcja sniffsniff... ehh czasem tak ciezko oprzec sie pokusom. a jednak). w domu nastal nastal ciezki sen.
sobota: najpierw duzo spimy a potem duzo marzniemy. zaspalam do pracy, a jak. dotarlam na 10 i to z ka, bo nie bylam w stanie prowadzic. zamowilismy obiad, zjedli i pojechali do domu - nie bylo co robic. sen do 4. wstali zrobili kolacje i burdel roku w kuchni. potem szybka kapiel i jedziemy do centrum popatrzec na swiatelka (;>) i pomarznac. po drodze zwinelismy palacego inaczej, maru i braciaka z panna-ci zwineli spirol z cola, palacy ziele ofkors ;). dojechalismy, (w miedzyczasie w kolejce udalo sie prawie zmeczyc mixa z coli) a tam masakrycznie zimno i jeszcze ten lodowaty wiatr od jeziora. palacy wyjal co mial i na chwile zimno troche przestalo dawac w kosc. pochodzili, pobladzili i pojechali do domu. po drodze zwineli hamskiego fast food'a ktory z wielka przyjemnoscia zostal skonsumowany w lozku (w tle pozno-nocna hiszpanska telenowela; mariaaaaaaaaa, ooee). ehh nie ma to jak ciepla koldra. nie ma.
niedziela: dzwonimy do mamy i myjemy samochody bo jest tylko 0 stopni. szybki telefon do pl po przebudzeniu. papieros. papieros. i moze tak bysmy juz wstali? ka i rob. genialnie wpadli na pomysl mycia samochodow, wiec bardzo chetnie podstawilam im tez moj. sama postalam przy nich chwile a reszte bylo za zimno i ka wyslal mnie do srodka. tam obiadek, herbatka, gazeta i jak fajnie wprosic sie do kogos i nie musiec samemu tego wszystkiego przygotowywac. wieczorem na chwile do palacego ale tego niet wiec zapozyczylismy filma, zakupili cos do picia i do domu. spod koldry wszystko wydaje sie cieplejsze.
ps.czuje, ze odzylam.
pps. czuje, ze popenilam wczoraj grzech chujowego wyboru mandarynek (czuje bo od pol godziny mi paszcze wykreca na wszystkie mozliwe kierunki. ale jestem mocna; przeszlam przez trzy - w sensie rozpitraszylam, sprobowalam, wywalilam. itakwkolo)