Archiwum listopad 2004


light up, light up (as if you have a choice)...
Autor: diable
29 listopada 2004, 04:17

wylaczylam sie na troche. godzin kilka kilkanascie.

w piatek podkopalam sie tak nisko, ze nie bylo juz wyjscia. jak tylko pic i palic do bolu. az ten stanie sie rozkosza. eh. do piatej popoludniu bylam juz tak oderwana, ze nawet dobrze nie pamietam co i jak i po co? tylko wiecej wiecej wiecej. az sie przepije przepale i pekne i rozlece i bedzie po. bo po chuj sie starac?

terapia w sobote troche mnie podciagnela. zajebista doktor ania. nie mam sil o tym ani o niczym. pierdole tak od rzeczy bo jeszcze dalej niestabilne nastroje.

powinnam przestac pic. tak powinnam. w koncu ilez mozna slyszec, ze jest sie alkocholikiem i nic z tym nie zrobic. tak jestem moim wlasnym ojcem. zniszczonym alkocholem czlowiekiem, ktory jedyne co umie aby zapomniec o wlasnej beznadziejnosci jest pic. tak to jest dupna swiadomosc.

out

have heart my dear
we're bound to be afraid

but heaven ain't close in a place like this...
Autor: diable
26 listopada 2004, 23:37

pomimo iz czuje ze nic nie czuje

co ja tobie co ja?

dla konia zawsze suchy chleb, musi bo musi, bo tak  w filmach. nie krzycz i nie oskarzaj bez dddddddowodow. nie moglam i=wiece jspalic i wiecej wypic. ale o co tobie.

oh god soudn is killin' me

wiesz wiesz snow patrol - run? or not to run

go

*down*

aint got no c.j\ clue \

jest piata trzydziesci siedem a ja odcbhodze od zyslow. troche wczesnie

Bez tytułu
Autor: diable
26 listopada 2004, 21:50

nie jest zle, bo przeciez zawsze moze byc gorzej

niedosyc, ze od dwoch dni napierniczaja mnie plecy, dzieki czemu chodze sexownie zgarbiona i kulawa to dzisiaj. dzisiaj mi dojebalo.

wstalam rano, pieknie pachnac grzejacymi plastrami bengay'a, wyzbieralam sie, wyszlam na pizdzacy sniegiem z deszczem dwor, wsiadlam w zajebiscie zimny samochod i jade. a tu tuk tuk tuk tuk. wysiadam i zgadnijcie co mam? no ba! przednia opona powiedziala baj baj. wynalazlam szalik i rekawiczki w bagazniku i ide na stacje po jakies powietrze w puszce. przeszlam te pare blokow, kupilam i jakze dumna z siebie zaczynam proces hold can in an upright position and push button. a tu, zamiast pieknie napompowanej opony mam dalej pusta tyle ze splywa z niej zoltawa maz. sasiad wyszedl, popatrzyl, pokiwal glowa i mowi that ain't gonna work gril. myslisz?! no wiec, dzwonie do szefa, krzysia, i wpadam spowrtoem w dom. o 10 szef dzwoni spytac czy dam rade podjechac na godzinke do biura, sprawdzic wiadomosci i wykonac kilka telefonow. no wiec dzwonie do ka, ka do braciaka i koniec koncow przyjezdza jego szwagier. oczywiscie co bylo do zrobienia mogl zrobic szef, w koncu mieszka kilka krokow od biura. ale nie, przeciez ja musze przejechac dokladnie cale chicago wzdluz i ja musze to zrobic. no ale. nie mam sil tego opisac bo mnie trzesie az. w kazdym razie skonczylo sie na tym ze tak naprawde do zrobienia nie mialam nic a szef w ramach dobrej woli zaoferowal sie podwiezc mnie na kolejke. tyle ze nie ta co planowalam tylko jakas wyjebana w kosmos na srodku autostrady. jako ze jak zawsze zero gotowki mialam przy sobie, musialam w tej dupnej pogodzie popierdzielac 15 blokow do najblizszego dzialajacego atm. i spowrotem. na pociagu myslalam o wczesniejszej rozmowie na mesengru z dalekim, ktory juz w angli. fajnie ze sie odezwal, jeszcze fajniej, ze jest u niego ok.

nie mam juz sil na nic. w dodatku nie mam coli i musze pic jim bean'a z fanta. zajebiscie co?

****

i keep on missin somethin. there's that empty spot which i ain't got no clue how to fill. where what, who, huh?

 

wariatowi wolno
Autor: diable
24 listopada 2004, 20:21

nie poszlam do pracy. najzwyczajniej mi sie nie chcialo. wiec nie poszlam. wstalam cos po dziesiatej, ubralam sie i pojechalam na sniadanie do denny's. po drodze na stacji kupilam swierzego sun-times'a. sniadanie zajebiste. trzy jajka z szynka, papryka i cebulka, dwa kawalki kielbaski, dwa plasterki boczku, pol talerza hashbrowns, trzy placki z syropem i kulka lodow waniliowych na wierzchu! do tego kawka, sok pomaranczowy, papieros. madafaka nie wiem, jak jeden czlowiek moze cos takiego pochlanac naraz. z tego moglo by byc sniadanie i spora kolacja. ale szczerze przyznam, ze zajebiste. poczytalam gazete smolac ja cala przy okazji, zapalilam, wysluchalam wiadomosci od szefa i do sklepu po jakis badziew do domu. wydalam $114.79 z czego moze jakies 20 na rzeczy potrzebne. plyn do kontaktow, cebula i bodajrze kapusta pekinska. reszta poszla na bzdury jak swiecacy mikolaj w kapeluszu, butelka tequila rose i szesciopak swiatecznej coli (cola w butelka jest wielka rzadkoscia, a jeszcze z mikolajem! ha, musialam kupic). tak wogle to pizdzi na dworze nieziemsko. wieje, leje i sypie sniegiem naraz. masakra. o! i jeszcze kocyk sobie kupilam.

jutro swieto idora, wiec wolne.

o co mi chodzi?

Bez tytułu
Autor: diable
24 listopada 2004, 01:41

doszukalam sie polskiej nazwy - zok; zespol obsesyjno-kompulsyjny. to moj najnowszy dodatek do listy chorob psychicznych. i nie wiem czy to wszystko mnie bardziej przeraza czy smieszy. bo ilez mozna zmiescic w jednej glowie? ile mozna? nagle uswiadomilam sobie, ze to nie sa jakies tam zachowania. tylko choroby. choroby psychiczne. boze jak to brzmi. no coz, jak by to moj braciak powiedzial mam najebane w glowie jak cyganka w tobolku. zawsze tak twierdzil, teraz ma poparcie medyczne.

przylamalam sie szczerze mowiac, po wczorajszym psychiaterze, i jednak wracam na terapie. chyba potrzebuje. chyba napewno.

w drodze z pracy, zadzwonilam wiec do psychologier a. i przeprosilam za sobotnia nieobecnosc. szczerze przyznalam, ze poprostu przerazila mnie poprzednia sesja. pewnych rzeczy nie chce sie ruszac. jesli przez cale zycie ucieka sie przed czyms, to ciezko nagle wlozyc w to kij. choc trzeba. wiec w sobote znow. kij w mrowisko.

*

zaraz wracam. musze zapalic. glowa pulsuje. za bardzo bardzo za bardzo za bardzo bardzo bardzo za za za za za

this fire is out of control
Autor: diable
23 listopada 2004, 17:27

to tylko moja wina i glupota, ze wstydze sie przyznac do pewnych rzeczy. bo co innego wiedziec, ze ma sie z czyms problem a co innego przyznac sie do tego przed praktycznie obcym czlowiekiem.

do poltorej kuleczki doszlo jeszcze poltorej kuleczki

obsessive compulsive neurosis, that's what it is my dear. adding everything together, well, you're the whole book...

a jesli trzy kuleczki nie pomoga, dodamy jeszcze inne kuleczki

to tak jak gdyby, kazda tkanka, komorka, miala swoja chorobe. ja mam to, a ty masz tamto. o, a zobacz zobacz, tamci maja jeszcze co innego.

i want out

i'm scratching at the surface, and what i...
Autor: diable
20 listopada 2004, 17:54

sobota i nie mam terapii. glupie a tak dziwnie sie z tym czuje. dobre decyzje zle decyzje. kto wie? kto powie? zobaczy sie w praniu.  pojutrze do psychiatery po zapas bialych kuleczek i male a e, czyli rozmowe o dupie maryni. ile jeszcze? mialo byc 8 miesiecy, a juz po. po czasie, bo napewno nie po chorobie. (czy to wogle jest jakas choroba? czy chroniczne poczucie wlasnej bezwartosciowosci to moze byc choroba? czy regularne, jak bicie serca czy oddech, myslenie o smierci to choroba? czy zdzieranie sobie skory z nog maszynka do golenia albo plakanie pod stolem to moze byc choroba? czy bicie glowa w sciane z bezsilnosci to moze byc choroba? czy chec wjechania w kazdy jadacy z naprzeciwka samochod, skoczenia z kazdego balkonu, to moze byc choroba? czy czy czy?) to tylko zachowania. ale sie juz dolecze. za duzo kasy na to poszlo, zeby teraz powiedziec pierdole, wysiadam. choc to wszystko jest jak regularne koszenie zrosnietego zielskiem pola. ale jak wykosisz korzenie?

pitu pitu

kupilam sobie patyczkowo-bambusowa kurtyne z podobizna mony lisy. zawsze chcialam taka miec. wisi w przejsciu do kuchni. pierwszego ranka po zawieszeniu, idac rano do laznienki, zaczelam sie drzec jak opentana kiedy przed nia stanelam. troche dziwnym uczuciem jest, kiedy idac w polmroku do kibla natykasz sie na pare oczu po drodze. teraz spinam ja wieczorem. dzieki niej, nasze mieszkanie oficjalnie uzyskalo pelnoprawny status wymieszania z poplataniem. laczac kurtyne z podobizna mony lisy, do obrazu kolorowych hydrantow a'la m. monroe warchola, jakichs eskpresjonistycznych (?) malowidel, portretu czarnej dziewczynki z oczami jak ogromne wegielki pomaranczowo-pomaranczowych scian, wychodzi niezla papka.

dobrze sie w niej czuje

wczoraj w drodze z pracy ojciec zadzwonil. o, niespodziajka. rozmowa o walce goloty, leszku, mlodej, tynce, czyli typowe zatykanie dziury powietrzem. w koncu, wybil sie z zaproszeniem na indyka. szesc dni przed. nie, idziemy do krzysia. aha. aha. o swieta tez pewnie zadzwoni tydzien przed. mam wyrzuty sumienia, ze nie spedzam z nim w sumie zadnych takich okazji. ale, wole nie. nie sadze, zebym byla az tak niedobra caly rok, zebym musiala sie karac w swieta.

zle sie z tym czuje

ogolnie troche pije, duzo pale, nawet spie, ostani czas bez wiekszych kryzysow, tesknie za mloda i tyna, i mama, jestem okropna dla ka kiedy mam okres, nie mam ulubionego koloru.

***

>a moze nie?<
 

Bez tytułu
Autor: diable
17 listopada 2004, 05:50

kocham wtulac sie w jego plecy i wciagac zapach jego skory z kazdym oddechem. to tez i jak zawsze. ale we wszystkim tym jak zawsze jest swoisty urok, czar, wywolywacz usmiechu. w tym niby codzien to samo,  jest pewne oparcie, grunt. pewnik. radosc. radosc z tych najmniejszych, niby niewaznych, gestow. kiedy caluje mnie, zaspana, przed wyjsciem. dzwoni kiedy powinnam wstac, zeby mnie obudzic. caluje kiedy wraca z pracy. nawet kiedy ociaga sie ze zmyciem talerzy po obiedzie. to jestesmy my.

(my mind is all over the place. all in all is all we all are - ain;t that something, ha. wanna get out, quit. so i quit therapy. it aint workin. i . i dont even know what it is that i want. other than to have peace of mind. and i know i cant get that. so what the fuck am i fightibg for. hit it and quit it. story of my life)

it is now my duty to completely drain you...
Autor: diable
16 listopada 2004, 19:09

wszystko juz gdzies bylo. i ja i wszystko co powiem. krecimy sie w kolo, dreptamy te same sciezki, te same slowa zamieniamy tylko miejscami. te same oddechy, tak samo zmarzniete dlonie. tak samo rano przysypiam, w biegu myje zeby czesze wlosy i zbieram ubrania z podlogi, tak samo jade jak wariat, slalom gigant a i tak sie spoznie, ide na fajke i jak zawsze dzwonie do ka, jak zawsze szef zadzwoni sto tysiecy razy z milionem durnych pytan. tak samo wyjde i ta sama godzina w tych samych korkach, te same ulice, swiatla, stopy. w domu w ten sam kat rzuce buty, na to samo krzeslo torebke. ubiore te same czerwone dresy, i wlacze televizor na ten sam kanal 32 zeby obejrzec sto razy widziana juz powtorke simpsonow. przyjdzie ka i tak samo da mi buzi a potem siadzie przed kompem. urywane rozmowy, gotowanie badz zamawianie obiadu, tak samo zjemy, zapalimy i zwalimy sie na kanape. ja papieros, ka papieros. to wszystko jest prawie takim pewnikiem jak to ze na imie mam malgorzata. pozniej juz bywa roznie, bywa piwo, bywa lufka, bywa palacy, bywa jakis film, bywa sen, bywa klotnia, bywa ze wybywam, bywa ze to ka wybywa. ale wieczorem zawsze tak samo nastawie budzik dla ka na 4:20, tak samo pojde do kuchni i wezme jedna kolorowa, poltorej bialej, i tak samo bedziemy sie jeden przez drugiego ociagac z kapiela. tak samo bede krzyczec do ka :przynies mi na kontakty! kiedy bedzie wychodzil z lazienki i tak samo westchniemy kladac sie w cieple lozko i tak samo przytuli mnie i poglaska po ramieniu. tak samo wylacze telewizor kiedy zacznie chrapac a on wtedy pocaluje mnie lekko i powie dobranoc kochanie. tak samo do paru minut bede go zmuszac do przekrecenia sie na bok bo chrapie, a on tak samo (noc w noc) bedzie mi mruczal ze ja nie chrapie, no ci mowie, no nie chrapie ale i tak sie przekreci. tak samo zajmnie mi troche zeby zasnac, w miedzy czasie tak samo obmysle sto tysiecy zlych scenariuszy, od chorob smiertelnych przez wypadki po zdrady i morderstwa. tak samo zasne nie wiadomo kiedy. czasem na chwile, czasem nawet na kilka godzin a czasem (sie uda i) do rana. o 4:20 ka wstanie, pobrzeczy w kuchni i lazience. ja przysne a on zbudzi mnie calujac i mowiac milego dnia. ja go przytule powiem ze kocham i zeby byl ostrozny. i spowrotem lulu i spac. o 6 budzik znowu ze swoim alarm! six am! i tak przez jakies pol godziny, 45 minut, godzine (zalezy ile udalo sie przespac przez noc)

i tak juz jest. ze jest tak samo. recycled life.

Bez tytułu
Autor: diable
12 listopada 2004, 03:29

przy wyborze pomiedzy saving private ryan a shark tales palenie staje sie koniecznoscia. bo i tak wszedzie zakrwawione zwloki. i jakas mama syna na wojence obejrzy sobie to pole trupow. i napewno nie poczuje sie lepiej. i ja sie tez nie. marcinek wlasnie skonczyl boot camp, i teraz niby do misisipi, a dalej a dalej. przeciez on taki maly, taki maly mlodszy brat co nie jest nawet bratem a przeciez jak. no przeciez. saving private zak sie nie stanie.

wszystko jest daleko. i wszyscy. i ja najbardziej. najdalej, najniedosiegniej. i niby juz mniej w glowie huczy a jednak dalej. to ta odchodzaca depresjopsychozomanja.&.ska sie chyba zegna. (a wszystko jest zasadzka! bo nigdzie nie pojdzie. nie nie. sie schowa, ani doktor pe ani doktort a. nie dojrzy. a ona nie pojdzie. ona wie. bo tylko tyle sie w zyciu ma ile ma sie wsobie. nie mozna sobie wiec sercaplucowatroby wyrywac.ci)
wiec duzo pale, troche pije, duzo mi sie samochod psuje para ingles o prima numero uno

***

wszystko mowi napij mnie zapal mnie a

pranie idzie, trzeba skladac. fifka parzy. ka patrzy. (sza bo nikt nic nie wie)