06 listopada 2008, 05:35
/język jest do zabawy/
Iw, zaczyna się.. mleko skisło.
/now i have to have my coffee as i have my president ;o)/
nadal w szoku i niedowierzeniu (+ konkretnym niewyspaniu). indiana panie, indiana! dwa tygodnie temu z okazji u cioci na imieninach (i dodatkowo dzięki ekstra niskiej orientacji w kukurydzy) zjezdziliśmy jej trochę. i wcale nie było to optymistycznie nastrajające przeżycie. patrząc na same ogródkowe wystawki, gdzie może tylko 3 czy 4 na 20 wołały demokratow, przysłuchując się ludziom.. zapowiadala sie dramatyczna przegrana, a tu pa :)
dzięki ci też panie, że przez najbliższy miesiąc nie ma żadnej okazji do spędu rodzinnego! niechże sobie przez ten czas zdążą trochę ochłonąć, języki stępić, jadu upuścić, i opcjonalnie, jak to niektórzy się odgrażali, spakować walizki ;) bless!
YES WE DID!!!!!!!!!!!!!!
i think we can!
rano jednak nie wyrobiwszy pójdziemy wieczorem.
a braciakowi głosowanie przepadnie. wysłany do kanady wczoraj nie wyrobi wrócić, więc śmiejemy się, że tak oto w knoxville przepdadł jedyny głos na Obamę ;)
*
k dobrze mówił dzwoniąc wcześniej, że kolejki ponoć gorsze niż za komuny po chleb.
w'ogle ot jestem bez kawy dziś a niepokoje mnie męczą dzień cały. kurde, w nocy się budziłam co raz, śniło mi się wszystko od porodów po prezydentów. a na koniec kot wskoczył na głowe i mało o zawał nie pryzprawił. boże, z polityką
(i tylko jeszcze pomodlić, żeby ona jednak wróciła skąd przyszła po tych wyborach, żeby jej już więcej nie było trzeba słuchać, i się wstydzić, i wkurwiać)
life happens
znowu malujemy.
tym razem jedziemy z żółtym i czerwonym (jesień panie). ogólnie, trochę pękamy o efekt końcowy bo i kuchnia i jadalnia są rozmiarów minimalnych, więc strach żeby to się optycznie nie skurczyło za bardzo... k. narzeka, że odpocząć po pracy nie może, że co to za kolory, że ile kurwa warstw farby trzeba żeby to wyglądało jak ma, że chata cygańska, że wymyślam, że itd. ale maluje.
jak będzie się okaże. pasuje tylko do soboty się trochę ogarnąć bo impreza się kroi. halołin nei? ;)
a do wyborów 6 dni. w życiu nie przeżywałam tak żadnej polityki. daję kasę co raz (co mail z prośbą), nawet na wolontariuszkę sie zgłosiłam, żeby do któregoś z tzw battleground states wybyć. we wtorek chyba wolne biorę, a jak wyjdzie jak wyjść bym chciała żeby wyszło to w środę napewno. żeby się nacieszyć ;)
w szkole, narazie tylko jedna klasa, w której zajeb większy niż przy trzech. większa połowa klasy odpadła do trzeciej lekcji (i trzeciego testu) bo ilość materiału jest naprawdę dramatyczna. na test góra dwie osoby łapia a, z czego jedną jestem zawsze ja ;> tak kujon, owszem owszem. ale skoro ja tyle kasy na to wydaję, całe wieczory marnuję co mogłam ah co ja mogłam, to ja z tego wyciągnę ile mogę.
przy okazji odkidaliśmy trochę mieszkanie, część rzeczy poszła w armię zbawienia, część do znajomych co akurat potrzebowali, część odstawiamy przy koszach by w godzinę znikła, a część wybywa przez freecycle. i git, w końcu można znowu przejść przez szafę.
muzyka pełni rolę amortyzatora jesiennych zjazdów. czasem.
a czasem, zwyczajnie, młot wbijąjacy głębiej w ziemię.
józek hydraulik to sie zaczka na śmierc dzisiaj
/potem wszyscy razem wpadniemy na scenę zbrodni, a każdy w innym odcieniu czerwonobiałoniebieskiego/