15 października 2008, 19:38
daily wróciło!
/język jest do zabawy/
z rana kleję zdania na lodówce (lolspeak magnets; i haz dem), przychodzę do pracy a flikr też w temacie ;)
zmęczona & znudzona. i taak strasznie nie chce mi się uczyć, a po pracy trzeba wziąść test. czytam, czytam i nic nie dociera, poblokowane wszsytkie drogi, informacja rozbija sie o oczy i wraca na papier.
nienawidzę jesieni z tym jej całym śmierdzącym obumieraniem i gniciem, które choć byś co nie robił, przenika przez skórę i zalęża się w środku. nie ma ucieczki.
trzeba gnić.
a well-trained puppet, fucking bubble head popping memorized answers on cue phrases even when it has little or nothing to do with the question itself, oh and that annoying hockey mom- gal next door- gosh darn wink wink(!) bull. be gone in a month, oh please be gone for good.
(!) where the fuck does she get off winking in v-prez debate?!? wtf is this?! country fair?
;)
lubię to zdjęcie, za miękkość i rozmazanie łazienki & bałagan po drodze.
wieczorne zęby.
w tym samym prawie miejscu dwa lata temu (rok temu tez na tej samej wysokosci, tyle ze w jadac w przeciwnym kierunku) opona powiedziala papa, w tym roku wspomaganie kierownicy (powiedzmy) zrobilo to samo. i sobie moge podziekowac, za to za co pewnie wielu mi psioczy.
bo jest to strefa wiecznych wykopkow z ograniczeniem do 45mph, gdzie jako jedna z niewielu naprawde zwalniam, co prawda do 55-60 ale zawsze to mniej niz wczesniejsze 80 mil.
no wiec nie wyobrazam sobie zeby mnie taka niespodzianka przysiadla przy jakiekolwiek wiekszej predkosci. przy 55 milach zrobilo mi sie cieplo, zimno i slabo na raz. kierownica ani w prawo ani w lewo, kontrolki jedna po drugiej zaczynaja dzwonic i w mili chwili sie przegrzewamy. jezu, jak ja nie lubie takich niespodzianek. no ale, noga z gazu, awaryjne i kierujemy sie do blizszej awaryjnej silac sie nad kierownica o kazdy milimetr skretu, az widze jak zyly na rekach wyrastaja spod skory. jak na moje szczescie awaryjnej w tym miejscu nie ma (prawie poczatek rampy zjazdowej) jest moze stopa pobocza a reszta jakis row z trawa, woda i martwym golebiem. staram sie zjechac tak zeby nie blokowac niczego ale zeby tez nie wpierdolic sie w jeszcze gorszy syf. no jakos siakos zjezdzam i wylaczam sprzet bo przegrzanie sieglo krytycznego. ciekawa jestem co sie stalo, czy cos peklo i ciekawi mnie spojrzec pod maske, ale zawsze po dluzszej jezdzie boje sie ze jest cieply i jak otworze to wybuchnie. mhm, taka logika moja i nikt mi nie przetlumaczy ze nie. po 20 minutach probuje go odpalic, no bo moze sie naprawil ;) ale niestety, nie skrecim. wylaczam i jednak otwieram te maske. a tam spokoj, na oko nie ma jakiegos strasznego spustoszenia, u dolu tez nic nie cieknie. sprawdzam poziom plynu do wspomagania, mogloby byc wiecej ale dalej w normie, chlodnicy nie sprawdze bo nie moge odkrecic korka choc nie wiem jak sie zapieram. aczkolwiek porzadnie zaprzec sie nie moge, bo musialabym stanac z boku a nie naciagac sie od przodu jak stoje, jednak tam musialabym stac prawie na autostradzie a nie widzi mi sie wjazd w plecy przez ciezarowke.
w koncu dzwonie po hol, w miedzy czasie przyjezdza pomoc autostradowa, staje za mna i obiecuje poczekac na hol bo stoje w niebezpiecznym miejscu i nie moze mnie samej zostawic. orajt, przynajmniej nie musze sie bac ze mnie ktos zachaczy. a ludzie jak maniacy, prawie 8, korek puscil po 5 milach slimaczenia wiec kazdy piluje ile moze.
w'ogle to sie rozpisalam z tych emocji a chcialam tylko napisac, ze uf, zyjem.
epic fail
samochod znowu brzydko odmowil wspolpracy w drodze do pracy. i tak sie zastanawiam, na ile mozliwym jest ingerencja tego co w mojej glowie do tego co sie z samochodem. ostatnie dwa tygodnie spedzilam na chceniu wolnego. jedzac, lezac, czytajac, siedzac na kiblu przesladowala mnie mysl ze potrzebuje dzien wolny, dzien wolny, dzien wolny. ale nie ma jak, na zudawanie choroby jestem za zdrowa, na ot tak wolne za duzo rozpierdolu w pracy, nic i nijak.