18 września 2008, 20:06
w pl zmarł tata z. w dniu pogrzebu tam, znajomy ksiądz odprawia tutaj coś jak prywatną mszę. rodzina i znajomi, którzy do pl z różnych powodów pojechać nie mogli. fajny kościól, przyjemny. tutaj wogle kościoły uderzają głównie prostotą i skromnością. taka intmna msza to też troche inne przeżycie, ciekawe. mało ludzi więc i mniej kłębiącej się energii, ciszej, spokojniej. no i okazja robi swoje. przeżywam z z., myślę o mamie i lekko przypanikowywuję ale to zawsze tak, o tacie dużo mniej co wkręca lekkie poczucie winy.
nie mogę napatrzeć się na ołtarz, którym jest prosty duży krzyż z wiszącym nań jezusem. na myśl przychodzi, że gdyby go nie ukrzyżowali to i tak by zmarł z wycienczenia. przecież to skóra i kości, wszystko się zapada. biedny anorektyczny ideał. potem wyobraźnia okłada go kilogramami aż w końcu zaczyna przypominać 300 funtowego frytkożercę. wygląda niesamowicie. krzyż trzeszczy, ziemia drży.
pan zstępuje do nas.
myśle że mogłabym częsciej chodzić, z ciekawości, obawiam się jednak oszuścianego poczucia winy. no nic, w niedzielę urodziny babci k. a ona co roku prosi żeby iść razem na mszę. no więc idziemy i my. to w sumie chyba wystarczy na ten rok.