12 marca 2006, 23:01
boli mnie. boli mnie tak bardzo ze wlasciwie mi sie nie chce
painkillers (or just killers) of choice for today: wine & negro spirituals
/język jest do zabawy/
boli mnie. boli mnie tak bardzo ze wlasciwie mi sie nie chce
painkillers (or just killers) of choice for today: wine & negro spirituals
zastanawiam sie czy wylece z pracy po powrocie szefa. zapracowalam na to naprawde ciezko.
tak powoli lece a tak duzo udaje mi sie po drodze rozwalic.
it fucking hurts to be around people.
martyna biega po mieszkaniu w ciemnych okularach udajac wscieklego tygrysa. a kot, kot ochujal. skacze z kanpy na krzeslo na stol na kanape na krzeslo i miauczy przy tym jak oszalaly.
szafa jest zbyt duza zeby sie w niech schowac. nawet najlepsze obroci sie przeciwko tobie.
szef nadal out, dosypiam sie wiec, dosniewam. wiem, ze moge wstac kiedy chce, keidy chce nigdy nie jest przed 9, jednak nie zmieniam 6:30 w budziku. pozwalam mu piszczec co 10 minut. wylaczam i snie. wylaczam i snie. dopoki nie zbudzi sie glodny kot i nie ugryzie w nogereke. dopoki nie zbudzi sie ksiezniczka i nie wskoczy w lozko z tysiacem tematow do obgadania. tez mogliby miec taki przycisk.
rano na stacji robie kawe, doprawiam i jak zawsze zatrzymuje na chwile wszsytko i smakuje, dobra nei dobra, poprawic? dzis w tym zatrzymaniu wchodzi przede mnie facet i robi kawe dokladnie tak samo jak ja. bierze te same smietanki, ten sam smak kawy, ten sam kubek, tak samo miesza smakuje mysli. usmiecham sie do niego z nad mojego kubka chociaz on tego nie widzi bo ma przymkniete oczy, jeszcze mysli. ja juz wiem, wiec place, zabieram have a nice day! i wychodze.
ukaszi wczoraj wpadl, nadal nie pali, nadal nie pije. liczymy, ze to juz trzy. wracamy do tematu skoku na bank ale ka nas demobilizuje swoim tzw realizmem. zgodnie wiec podejmujemy decyzje, ni chuja, nie wyslemy mu pocztowki z cieplych krajow.
wsypalby nas na stowe.
gdyby mi sie chcialo jak sie nie chce, wiedzialo jak nie wie.
zylo jak sni.
*
podatkow do zaplacenia dwa tysiace, stan konta na dzien dzisiejszy 46.52.
hello life.
(..)
Wyprowadzę się w pole, tutaj zostanie
moja kopia - łakoma, nierozważna.
Odrzucam ten układ ciał - milczący
desant z ziemi naobiecywanej. Szturmuj
podróbkę i wmawiaj sobie, że nie wszystkie
kobiety w nocy są czarne. A mogłeś mieć
wszystko: kolory, tonacje, każdą warstwę.
Obraz wypadł z ram, bo ramy pękły,
zranił się, spadając i przestał się ruszać.
Odtąd można o nim mówić różnie
albo nie mówić wcale, jak milczy się
o samobójcach, którzy nie chcieli polec.
[mirka szychowiak]
*12:48
mysle a potem robie sobie wyrzuty. no jak mozesz? no jak. ale widac moge skoro tak sie dzieje. i znowu mam wyrzuty. jestes zla wlecze sie za mna prawie jak nigdy nie bedziesz wystarczajaco dobra. (gdybym mogla otrzymac tylko jedno, to bez zastanowienia).
wlasciwie zabieram sie cos napisac prawie co dzien i prawie co dzien pisze. zapelniam monitor i naciskam krzyzyk zamiast zapisz. zaciskam oczy piesciami wiec nei widzisz mnie, nie widze sie.
martyna mowi mi, wiesz, lubie cie, bo wygladasz jak mama. ja ciebie tez lubie bo wygladasz jak mama. potem mowi mi ze chce juz zawsze byc moja kolezanka a ja wrzucam ja do wanny piany. kolezanki.
potem rozmawiam z ka, ale szybko sie mecze i juz chce zostac sama.
sama to jedyny czas kiedy troche rozluzniaja sie miesnie. jest piatek.
(..)nie pozwolil. nie pozwala. nie zgadza sie. a ja nie umiem odmawiac. tak juz jest. nie ufam sobie. boje sie ze cos przeoczam(jak to sie pisze w cholere), ze czegos nie widze a to cos moze byc wazne, dobre. dobre. kochac ale nie byc zakochanym mowi w sumie wszystko. obiecal mi jednak, ze to juz ostani raz. gryze gin z tonikiem. bola mnie juz szczeki.
chcialabym dobrze, chce dobrze. dla niego, dla mnie, dla nas. nie moge uwierzyc, ze tego nie widzi. ze nie widzi mnie w calej mojej okazalosci. ze nie widzi, ze ze mna to nic sensu.
nawet gdybym czula inaczej, nawet bez ale nie , predzej czy pozniej musze uciec, bo to juz taki nawyk. bo to juz taki system obronny.
czuje sie zla, zla, najgorsza. zla bo nie potrafie dac mu tego czego potrzebuje, bo nie potrafie czuc tak jak byloby dla mnie najlepiej. bo to wiem, ze nikt nigdy nie pokocha mnie tak, z calym moim pojebaniem i duza wiedza o nim. bo najbardziej to nierozumiem jak on moze, no wlasciwie jak? przeciez tak sie nie da.
*
z rozmow zaslszanych. po fajki na stacji, dwoch moze 60cio latkow, did u hear bout the red bull being bad for ur heart? it's in the sun times today. i told you man, just stick to ur jack daniels. and ice. at the most..
zajezdzam do przedszkola a tu opuchniety ufoludek siedzi skulony i smutny. dentystow tysiac ale zaden dzieciecy nie jest juz czynny. w koncu w entym telefonie sekretarka lapie jednego wsiadajacego juz do samochodu, a ten zgadza sie poczekac na nas. facet okazuje sie przefajnym czlowiekiem. okazuje sie tez, ze to jednak nie zabek rosnie, to infekcja. dostajemy balonika i jedziemy po antybiotyk. teraz lezy sobie maly smutek i oglada bajke. przez mysl przemyka czy bylabym.. nie, nie odpowiadam sobie.
zasnela. caluje w czolko, przykrywam i wylaczam bajke. durny polusmiech wplywa na mnie jak co wieczor.
z soundtracku mouline rouge przekrecilam sie na grey's anatomy. juz czuje jak bardzo sie wkreca. tak cyk i nie wiesz kiedy masz niewiele wiecej miejsca w glowie. na nic (bo nic we mnie ze mnie ostantio. chociaz mam zaczatki wiary w siebie i w to co czuje i mysle powinnam zrobic. ucze sie sobie ufac i nie podwazac wlasnych czuc. to ciezkie)[przerwa na palenie]. nic ze mnie. nic we mnie. czas do wyjazdu mlodej daje czas na przygotowanie. (czy to dlatego poswiecilam weekend na sprzatanie szafyschowkaszafek. poukladanie, poprzekladanie latwiejsze) tip top ready to go
taka moglabym napisac rozprawke gdybym na pisanie rozprawki miala ochote.