28 lutego 2006, 04:48
(..)nie pozwolil. nie pozwala. nie zgadza sie. a ja nie umiem odmawiac. tak juz jest. nie ufam sobie. boje sie ze cos przeoczam(jak to sie pisze w cholere), ze czegos nie widze a to cos moze byc wazne, dobre. dobre. kochac ale nie byc zakochanym mowi w sumie wszystko. obiecal mi jednak, ze to juz ostani raz. gryze gin z tonikiem. bola mnie juz szczeki.
chcialabym dobrze, chce dobrze. dla niego, dla mnie, dla nas. nie moge uwierzyc, ze tego nie widzi. ze nie widzi mnie w calej mojej okazalosci. ze nie widzi, ze ze mna to nic sensu.
nawet gdybym czula inaczej, nawet bez ale nie , predzej czy pozniej musze uciec, bo to juz taki nawyk. bo to juz taki system obronny.
czuje sie zla, zla, najgorsza. zla bo nie potrafie dac mu tego czego potrzebuje, bo nie potrafie czuc tak jak byloby dla mnie najlepiej. bo to wiem, ze nikt nigdy nie pokocha mnie tak, z calym moim pojebaniem i duza wiedza o nim. bo najbardziej to nierozumiem jak on moze, no wlasciwie jak? przeciez tak sie nie da.
*
z rozmow zaslszanych. po fajki na stacji, dwoch moze 60cio latkow, did u hear bout the red bull being bad for ur heart? it's in the sun times today. i told you man, just stick to ur jack daniels. and ice. at the most..