29 września 2005, 22:16
/język jest do zabawy/
są :)
mloda & tyna dzis dzis dzis jeszcze dzisiaj wieczorem.
dzieci maja na mnie wplyw mocno kojacy. czekam wiec podwojnym oczekiwaniem.
***
pierdole to wszystko. ja musze uciec z tej pracy bo mnie wyssie wykonczy wylamie na wszystkie strony. pierdole, spierdalam stad. dotrzymac do piatku czy juz dzis oto jest pytanie.
****
not even in the basement anymore. way way below
bylo.
to najwazniejsze
*
sobotni slub & wesele gleboka szrama wyryly sie w pamieci. przed smiercia z paniki i strachu uratowalo mnie poczucie winy. chociaz raz cos dobrego z niego wyniklo. honorowe miejsce u boku mlodej przed oltarzem tylko trzy razy podcielo nogi & zaciemnilo wizje. po pierwszym odplywie, ustawilam sie juz najblizej barierki jak tylko sie dalo. w glowie mantra bedzie dobrze, przezyjesz, nikt na ciebie debilu nie patrzy, bedzie dobrze przezyjesz. bogu dzieki za fajnego ksiedza, ktory nie prosil nas o czytanie. palace policzki przechodzac przez kosciol i tylko marcin trzymajacy pod reke & szeptajacy cichutko zarty ratowal przed zdjeciem butow i panicznym biegiem. w lumuzynie zimny szampan i wrocil mi oddech.
a bas przepiekna, boze, przecudna. slonce.
z obiadu przed zdjeciami udalo mi sie zjesc pol rzodkiewki i dwa drinki.
w parku, duzo zdjec, jeszcze wiecej wodki. udalo mi sie porwac podszewke sukienki.
z racji odrobiny czasu po zdjeciach, zjechalismy do basi, skorzystali z ubikacji, napili troche wodki i juz trzeba bylo jechac witac zjezdzajacych na sale gosci.
tu godzina przerwy dla mnie. nie musze pisac jak ja spedzilam, bo po co sie powtarzac. a potem, potem wszystko zlewa mi sie w jeden wielki czarny ciag emocjonalnego dramatu. ustawienie do wejscia na sale, debilne druzby nie potrafili piec minut ustac jak sie ich ustawilo, wiec tylko przeklinalam cicho pod nosem, ale zawsze z usmiechem na twarzy czy ja cie moge prosic bys stanal na swoim miejscu, zaraz musimy wychodzic. wejscie na sale, duperszmelce i idziemy za stol. spokojnie usiadlam z zamiarem ze chociaz spojrze na te moja mowe, chociaz sprobuje ja troche przeczytac. nie doslyszalam wlasnego imienia z glosnikow, dopiero reka marcina nademna i choc, wolaja. kurwa ktora w tym momencie mi sie wyrwala juz nie byla cicha.
tylko i wylacznie poczucie winy ktore nie pozwolilo by mi zyc ze soba, utrzymalo mnie w pionie kiedy stanelam na scenie. nie dosyc ze glos nieziemsko mi sie lamal, to jeszcze ten goralski, ten kruweski goralski. pamietam witojcie tu sycka i reszta wylaczylo sie we mnie wszystko. dzialal tylko glos i strach. z niczego wiecej sie nie skladalam na to kilka minut. potem marcin, po nim jeszcze raz ja z kilkoma zdaniami po angielsku. i nawet przy tym sie zajaknelam. ale juz latwiej, plynniej i dwa razy podnioslam oczy na bas.
okolo dwunastej psychika nie pozwolila na ani minute, ani sekunde wiecej funkcjonowac. wyszlam i odplynelam w zal i wscieklosc na siebie. magpie znalazla mnie lkajaca za budynkiem, przyszedl marcin, probowal pocieszac, przyszedl tajger i tez. placz nie pozwala mi nawet powiedziec im zeby spierdalali odemnie. zeby nie mowili do mnie, zeby nawet o mnie nie mowili bo nie zasluguje. chcialo mi sie oddac nawet to powietrze ktore jeszcze w plucach mialam bo jak mozna byc takim zupelnie bezwartosciowym koszmarem czlowieka, no jak. i jeszcze zuzywac powietrze na ktore sie nei zasluguje. ale ten placz, tak plakac nie wiedzialam ze mozna. cala soba i wszystkim czego dotknelam.
obudzilam sie z ta sama nienawiscia do siebie z jaka zasnelam. tylko poczucie winy przeroslo wszystko.
niechcemisiejuz. musialam to wypuscic z siebie.
*
call me by my first name, disappointment
niestabilność emocjonalna (nadmierne emocje w jednych momentach i brak uczuć w innych); intensywność i niestabilność relacji z innymi ludźmi (częste przechodzenie pomiędzy ekstremami - idealizacji i dewaluacji, miłości i nienawiści); niestabilny i zaburzony obraz własnego "ja" (brak stabilnej wiedzy o tym kim się jest i co się chce, błędna samoocena); chroniczne uczucie pustki wewnętrznej i znudzenia; impulsywność i skłonność do ryzykownych zajęć; tendencja do działań samo-destrukcyjnych; chaotyczne huśtawki nastroju zmieniające się w cyklach godzinnych/dniowych, zmierzające ku smutkowi, przygnębieniu, niepokoju, złości; złość, agresja, skłonność do krytykowania, atakowania werbalnego i obwiniania innych; wyolbrzymione, paranoidalne podejrzenia, objawy dysocjacyjne:"oderwanie się od rzeczywistości"- mechanizm obronny psychiki chroniący świadomość przed przykrymi wspomnieniami i skojarzeniami; oraz paniczny lęk przed porzuceniem przekładający się na strach przed bliskością.
wszystko co zbieralo sie we mnie na prosto postrzegana dziwnosc i swoista innosc okazalo najzwyczajniejszym w swiecie, ksiazkowo zdefiniowanym, schorzeniem. nie wierze, ze przez dwa lata nie siegnelam zajrzec co znaczy ta druga pozycja na liscie od dr p.
and i thought i was special
people with ... are like people with third degree burns over 90% of their bodies; lacking emotional skin, they feel agony at the slightest touch or movement
how come its so hard to explain and give some reason to own actions & reactions. u spend hours and days and yet nothing you say comes even close to what you are trying to say. then u come across one sentence, that says all of what u were tryin to explain for years. dumbass
po sobocie ciut podrosla moja wiara w swiat. stripper okazal sie ta sama twarza ktora wybralam na necie, kierowca limuzyny przylapany na paleniu, obdarowal nas mega skretem. nie bylo zle. no chyba ze magdzie ktorej co raz musielismy sie zatrzymywac na male rzyganie ;
pierdolenie o niczym ma to do siebie, ze na chwile zajmuje glowe i mozna nie myslec o reszcie.
zapomnielismy sie wczoraj. kurwakuzynkosciolksiadz! z takim slowem na ustach tajger zerwal sie z kanapy z panika w oczach patrzac to na dryndajacy telefon to na mnie. czy bardziej przerazala go mysl, ze w 11 minut musimy sie wyzbierac i dojechac do kosciola czy widok mnie ciut zdezorientowanej ciut wiecej upalonej, tego nie wiem. wiem natomiast, ze jestem mistrzem w sytuacjach problematycznych. spokojnie odlozylam piwo i w dwie minuty ubrana i wogle, uspokajalam biegajacego w panice tajgra.do kosciola weszlismy z czterominutowym poslizgiem. wszechswiat czasem mnie lubi, ksiadz sobie tez zapomnial i spoznil sie 20 minut. po wyjsciu tajger pochwalil za talent w udawaniu trzezwosci umyslowej & zimna krew. ta.
z mag znow jestesmy blizej. tak bywa co raz. zblizamy sie do siebie bardzo i bardziej do momentu az zaczynamy sie strasznie wkurwiac nawzajem (praktycznie identyczne charaktery wiec nie ma czego oczekiwac), oddalamy na pare miesiecy, tesknimy i znow. teraz jest bardzo bliskosc, bardzo milo i luv u and my new shoes, princess ;) taka przyjazn.
od przyrodniej na parkingu dowiaduje sie ze starszy & mrs kupuja nowy dom. kazdego dnia znajduje tysiac powodow by do niego nie zadzwonic, choc wiem, ze z kazda minuta tylko przedluzam liste wyrzutow do wysluchania. a poczucie winy rosnie jak na drozdzach. nie potrafie jednak.
szukam muzyki.
zmieszanozamieszana
najblizsze dwa tygodnie uparly sie by mi dac w dupe. choc, po prawdzie, sama sie o to prosilam odstawiajac wszystko na ostatnia chwile.panienskie bas` prawie prawie dopiete. do szczescia brakuje mi tylko odpowiedzi dwoch osob, to zas opoznia zamowienie transportu. a sobota tuz tuz. nic to jednak.dwa dni spedzone na bieganiu po sklepach w poszukiwaniu prezentow, dekoracji i czegolwiek co moze byc potrzebne. dzisiaj z mag na zakup weselnych butow (*kratka od mag, tak tak przerosniete dzieci z nas;) i torebek (bizuteria prowajded przez bas, dzieki bogu. o i tu sie musze wspomniec: w ramach promocji dostala mi sie tiara, prawdopodobnie bedzie to jedyna okazja w zyciu moim by takowa zalozyc) potem do krawcowej na finalowa przymiarke sukienek. jutro do ksiedza, ale to juz jako swiadkowie na slubie kuzyna tajgra. w piatek masakryczne sprzatanie i czesciowe rozwalanie dekoracji. sobota po pracy przygotowac jedzenie i cale finishing touches, zyje nadzieja ze mag przyjdzie mi z odsiecza. wieczorem zas picie i straszna poniewierka ; najpierw u mnie male conieco & stip show, kolo 11 zas limuzyna w swiat. niedziela 75 urodziny babci tajgra, obiadki salatki torty & rodzina. a potem juz tylko tydzien na napisanie pierwszo druhnowej przemowy & przygotowanie psychiczne na wyduszenie z siebie tejze (nienienie sie nie denerwuje, ze ja?). najlepszy jest jednak dzien slubu, gdzie wstac mi przyjdzie o 4-5:00, wyzbierac sie, na 6 rano (kruwa!jego!mac!) fryzjer & makijaz. na 7 do domu mlodych i reszte juz spad niekontrolowany. kosciol, mini-obiad, 2-3h zdjec w parku (tradycyjnie polaczone z pijanstwem strasznym), powrot na sale i. od tego momentu zacznie sie czesc najgorsza czyli oficjalne duperszmelce tance & przemowy. zyje nadzieja ze wystarczy alkoholu na zabicie myslenia. niekonczace sie bedziedobrze objelo ostatnio miano pierwszej mantry nadwornej. bo bedzie, a czemu mialoby nie byc.
a tak wogle, przyznam sie, ze lubie stres.
rozwielam sie. znow znajduje siebie w najbardziej niespodziewanych myslach miejscach checiach i nie nie spierdalaj.
wczoraj wieczorem conajmniej godzine spedzilam patrzac na spiacego tajgra. mial zly sen i smutno mruczal. lezalam wiec obok co raz robiac ciiii i glaskajac go po buzi. to takie niesamowite jak szybko dotyk uspokaja.
hold your breath and count to ten
lezalam wiec, patrzac na niego katem oka, na zmiane rozmywajac sie w uczuciach i rozpekajac checia ucieczki. nic nie jest pewne. niczego nie jestem pewna. brak jakichkolwiek podstaw by sobie ufac.
then fall apart and start again
daleki napisal emalie, chodzi za mna niesamowite wrazenie, ze to nie jest ten sam czlowiek. ze ktos go podmienil, przestawil, wymazal i napisal od nowa. narkotyki sa zle, zabraly tamtego dalekiego. tego kochanego wiecznie zdradzajacego chlopca z talentem conajmniej 50 ludzi. a to dobry chlopak byl i malo pil. napisal, ze szum to nie muzyka a ja nie moge przestac zastanawiac sie, ze niby jak nie jak tak. no jak nie. nie?
8 godzin pracy wsluchuje sie w przesluchania robertsa przez senacka komisje sadowa. osiem. wogle nei wiem o co mi chodzi i po co cokolwiek robie. robie bo robie, dla samego faktu robienia czegokolwiek. * . republikanie przesmieszni, glaszcza go, sciela droge kazdym najmniejszym dobrym uczynkiem z zycia pana r., praktycznie wkladaja mu w usta same oh i ah i jaki ty wspanialy. momentami wrazenie, ze jeszcze ciut ciut a ktorys zeskoczy don z wysokosci, zedrze mu spodnie i z zachwytu zassie za przyrodzenie. demokraci zas na wiekszosc pytan otrzymuja 15 minutowe maslo maslane, tlumaczenie kwadraury kola i wogle bzdet jeden wielki. jeden w koncu sie podkurwil i przerwal mu pitolenie o niczym proszac o odpowiedz na zadane pytanie. na uwage glownego porzadkowego: let mr. roberts finish! odrzekl: go ahead mr roberts, continiue not to answer my question. polityka to wyjebana w kosmos rzecz. *
jeszcze dwa tygodnie i dzien.