22 lutego 2006, 04:07
zajezdzam do przedszkola a tu opuchniety ufoludek siedzi skulony i smutny. dentystow tysiac ale zaden dzieciecy nie jest juz czynny. w koncu w entym telefonie sekretarka lapie jednego wsiadajacego juz do samochodu, a ten zgadza sie poczekac na nas. facet okazuje sie przefajnym czlowiekiem. okazuje sie tez, ze to jednak nie zabek rosnie, to infekcja. dostajemy balonika i jedziemy po antybiotyk. teraz lezy sobie maly smutek i oglada bajke. przez mysl przemyka czy bylabym.. nie, nie odpowiadam sobie.
zasnela. caluje w czolko, przykrywam i wylaczam bajke. durny polusmiech wplywa na mnie jak co wieczor.