11 czerwca 2005, 18:28
lubie ten moment kiedy trybiki zaczynaja za siebie zaskakiwac i ogromna kosmiczna machina zaczyna sie krecic
z okazji piatku, przyszlam do domu, ucalowalam tajgra, spytalam jak mu minal dzien, zrobilam sobie picie, ubilam lufke, usiadlam, wypilam, spalilam. wstalam i powtorzylam jeszcze raz cala mantre. i wtedy ktos zapukal do drzwi.
a byl to nikt inny jak moj ojciec.
i. (jezu, tyle moglabym tu napisac, opisac, boze co ja nie przezylam w tym momencie) wszystko bylo dobrze. po otrzasnieciu sie z pierwszego szoku okazalo sie ze po zapaleniu ten czlowiek wydaje sie calkiem milym i (!) dobrym. zebralam sie nawet w sobie na tyle, zeby powiedziec ze chcemy sobie dom w pl wybudowac i potrzebujemy dzialke. a on na to, (i tu pamietam musialam wstac i wyjsc do kuchni zapalic sobie bo to bylo zbyt nierealnym), oczywiscie.
i mam dzialke. choc nie to nie jest dzialka, to jest ogroomny kawal ziemi, z lasem i wogle. nie wierze. nie no no nie no.
its like a giantic puzzle being solved by some misterious forces. i just stand back and watch all the pieces fall into place.
awesome.