16 sierpnia 2004, 21:57
na terapie w sobote poszlam pol-pijana, po pol-butelki wina. doktor a byla wiecej niz niezadowolona i skonczylysmy wszystko wczesniej. nie wazne zreszta. nie zalezy mi. wszystko jest kwestia wyboru, mojego albo mojego. odpowiedzialnosc tak czy siak poniose ja, jako uzewnetrzwnienie. przyzwyczailam sie. ignoruje.
wyjazd do pensylvanii o 6:30pm w sobote. na miejscu po 3. wnosimy, rozkladamy i pijemy. do bialego rana, bez snu bez namyslu bez zadnych granic przyzwoitosci. 8-9 (?) jedziemy spowrotem. robie bydlo, rzucam, otwieram drzwi, czyli nie wiem czy bym to zniosl gdybym cie nie kochal. to nie znos i nie kochaj.
sama sobie tez poradze, bo zawsze. i nie zmieni sie nic tylko skora stwardnieje i wroce do siebie przedtem. to tej wyrachowanej suki, o ktorej pomarzyc tylko mozna i na kolanach przemiezac jej szlaki.
krzywdy nie mozna mi zrobic. krzywde moge wyrzadzic ja, odrazu, w tym samym momencie w ktorym pomyslisz, zeby mnie dotknac. nie dotkniesz. bo sa mury i mury i uskoki a mnie i tak juz dawno nie bedzie. i nawet nie zdazysz dokonczyc tej mysli.
ja sama sobie tylko potrafie. nadwyraz dobrze wrecz. praktyka czyni mistrza.
there's so much built up inside of me i keep on waiting for me to either go completely out or blow.
nie wiem czy bym to zniosl gdybym cie nie kochal to chyba najokrutniejsze co mogles powiedziec. juz mowilam, wszystko jest kwestia wyboru. nikt nic nie musi a zycie i tak poleci sobie dalej. w takich momentach budzi sie we mnie ten potwor, ktorego kiedys, ten rok juz prawie temu, uspilam. sa drzwi, ktorymi mozesz wyjsc. moge ja wyjsc. mozemy je zostawic zamkniete. ale nie mow mi nigdy, ze gdybym.
u either luv or don't. with all faults, even those completely outrageous. i don't question you. don't question me. take or leave. simple as that. just don't put me on a line to wait on ur push. i'll turn it over.