13 stycznia 2005, 22:01
oh, you see that skin?
it's the same she's been standing in
since the day she saw him walking away
/język jest do zabawy/
oh, you see that skin?
it's the same she's been standing in
since the day she saw him walking away
hibernacja nadal, na chwile jednak trzeba wstac i wysypac z siebie troche
nadal zimno, sniezno i wietrzno. drogi sliskie jak szklanki obracaja samochodem jak mala baletnica. trzy piruety i parkujemy tylem w zaspie sniegu. na szczescie nic a nic, ani zadrapania. potem znowu i znowu. przez nastepne dni biore wiec jeep'a ka z luksusowym napedem na cztery. i znow spokojnie i pewnie codzien rozpruwam miasto na wpol.
w sobote ka na chrzciny a ja z powroconym z pl ukaszim vel palacym inaczej zasiadamy do flaszki absyntu. pierwszy zestroszyl caly wlos na ciele, drugi juz mniej, po ktoryms tam idzie lekko. zeszmacilismy sie niecala flaszka (70% jak by nie bylo). wpadlam w paranoje, ze ka mnie tam na tych chrzcinach zdradza bo tak przystojnie wygladal kiedy wychodzil. wiec szybkie przebranie, makijaz i ide mu z odsiecza. impreza niecaly blok od domu wiec na piechote tup tup. pijana jak bobr. za kilka minut spowrotem w domu, ka wsciekly ja zlosliwa (na impreze nie poszlam pod pretekstem ciezkiej grypy, wiec pojawienie sie tam w srodku nocy spita w sztok nie bylo najlepszym pomyslem) potem nie pamietam, aczkolwiek a relacji ka bylo duzo fochow z mojej storny i takich tam. tak mam niestety. ukaszi spokojnie jak dziecko spal na kanapie. rano ka zly jak osa ja cichaczem podsmiewam sie z ukaszim. glupawka kacowa. sniadanie a ukaszi caly czas swoej: napijemy sie, he? napijemy? ni chuja. oni dwaj reszte do kompa zasiedli a ja przysnelam ogladajac tv. popoludniem jakas pizza, frytki, kurczaki, krewetki, salatki, kazdy co innego. ka przegral wielogodzinna wojne z kurczakami i komputer zdechl. nadal znaku zycia niedaje. domeczylismy w koncu flaszke i ukaszi popelz w dom. niedziela.
dzis rano chce wyskoczyc odpalic samochod wczesniej, zeby sie troche rozgrzal a tu okazuje sie, ze nie mam kluczy. nigdzie, caly dom przekopalam i nic. ni chuja, musialam je zgubic w sobote idac po ka. wiec ta sama trasa w te i spowrotem. nic. w koncu zrezygnowana wracam do domu, na parkingu spotykam sasiada: o, wolne masz dzisiaj? nie bardzo, klucze zgubilam. ten pochyla sie przy moim samochodzie, wyciaga cos spod tylniego kola i pyta: te? oszkurwa, te. co jak i skad one tam, niewiem i nawet nie wnikam. sa i to jest wazne. do pracy oczywista spozniona. ale, wazne ze wogle.
w pracy zjeb bo nowy rok i trzeba caly stary podliczyc, podatki wszystkim rozsuplac i wyslac. przejebane bo niesamowicie nie chce mi sie nic robic. tak juz mam. najchetniej bym caly czas spala. nic nie musze, byle spac.