Archiwum 20 listopada 2004


i'm scratching at the surface, and what i...
Autor: diable
20 listopada 2004, 17:54

sobota i nie mam terapii. glupie a tak dziwnie sie z tym czuje. dobre decyzje zle decyzje. kto wie? kto powie? zobaczy sie w praniu.  pojutrze do psychiatery po zapas bialych kuleczek i male a e, czyli rozmowe o dupie maryni. ile jeszcze? mialo byc 8 miesiecy, a juz po. po czasie, bo napewno nie po chorobie. (czy to wogle jest jakas choroba? czy chroniczne poczucie wlasnej bezwartosciowosci to moze byc choroba? czy regularne, jak bicie serca czy oddech, myslenie o smierci to choroba? czy zdzieranie sobie skory z nog maszynka do golenia albo plakanie pod stolem to moze byc choroba? czy bicie glowa w sciane z bezsilnosci to moze byc choroba? czy chec wjechania w kazdy jadacy z naprzeciwka samochod, skoczenia z kazdego balkonu, to moze byc choroba? czy czy czy?) to tylko zachowania. ale sie juz dolecze. za duzo kasy na to poszlo, zeby teraz powiedziec pierdole, wysiadam. choc to wszystko jest jak regularne koszenie zrosnietego zielskiem pola. ale jak wykosisz korzenie?

pitu pitu

kupilam sobie patyczkowo-bambusowa kurtyne z podobizna mony lisy. zawsze chcialam taka miec. wisi w przejsciu do kuchni. pierwszego ranka po zawieszeniu, idac rano do laznienki, zaczelam sie drzec jak opentana kiedy przed nia stanelam. troche dziwnym uczuciem jest, kiedy idac w polmroku do kibla natykasz sie na pare oczu po drodze. teraz spinam ja wieczorem. dzieki niej, nasze mieszkanie oficjalnie uzyskalo pelnoprawny status wymieszania z poplataniem. laczac kurtyne z podobizna mony lisy, do obrazu kolorowych hydrantow a'la m. monroe warchola, jakichs eskpresjonistycznych (?) malowidel, portretu czarnej dziewczynki z oczami jak ogromne wegielki pomaranczowo-pomaranczowych scian, wychodzi niezla papka.

dobrze sie w niej czuje

wczoraj w drodze z pracy ojciec zadzwonil. o, niespodziajka. rozmowa o walce goloty, leszku, mlodej, tynce, czyli typowe zatykanie dziury powietrzem. w koncu, wybil sie z zaproszeniem na indyka. szesc dni przed. nie, idziemy do krzysia. aha. aha. o swieta tez pewnie zadzwoni tydzien przed. mam wyrzuty sumienia, ze nie spedzam z nim w sumie zadnych takich okazji. ale, wole nie. nie sadze, zebym byla az tak niedobra caly rok, zebym musiala sie karac w swieta.

zle sie z tym czuje

ogolnie troche pije, duzo pale, nawet spie, ostani czas bez wiekszych kryzysow, tesknie za mloda i tyna, i mama, jestem okropna dla ka kiedy mam okres, nie mam ulubionego koloru.

***

>a moze nie?<