into this house we're born, into this world...


Autor: diable
05 grudnia 2006, 21:36

w piatek wyjazd, a mnie doganiaja schiza za schiza.  sobota to byla czysta przesada, 7g na cztery osoby to jednak ciut duzo. zejscie okazalo sie byc czyms w rodzaju ciaglego ataku paniki. godziny umierania w glowie. na dlugo zapamietam. popierdolilo sie tez z ojcem, przez to wlasnie. obiecalam mu wpasc na obiad w niedziele, ale nie byla to jakas wielka obietnica, tylko lekkie moze wpadne, zadzwonie. niestety, nie bylo szans. niespodobalo mu sie to, o wiele wiele bardziej, niz bym sie spodziewala. meczy mnie teraz oczywiscie, odpowiedzialnosc wyrzuca mi, ze pierdole wazne sprawy przez durne zabawy w dragi. ale przeciez, to co miedzy nami, tego nei da sie bardziej spieprzyc. to jest trup na sznurkach. mi sie juz poprostu nie chce go szarpac i z udawanym zachwytem krzyczec i klaskac o jak ladnie tanczy. nie staram sie, przyznaje. najciezej jednak sobie przyznac, ze mam do tego prawo.

niewazne. wiec denerwuje sie, strasznie. czekam az mi przejdzie. czekam az zaskoczy radosc.

swieta, dom, spokoj. bedzie dobrze.

/poza tym dzieje sie tyle, ze nie wiem co gdzie i jak polapac w calosc. rozsypane gigantyczne puzzle/

 

06 grudnia 2006
puzzle maja to do siebie ze poprzez cierpliwe ukladanie w koncu zaskakuja i wszystko do siebie pasuje...

Dodaj komentarz