Archiwum wrzesień 2008, strona 1


republican vs democrat badz wyborczy mikrokosmos...
Autor: diable
09 września 2008, 05:25

ciekawym jest, jak nauczyciele (swiadomie i nie) wkrecaja swoje poglady polityczne w nauczany przedmiot.  na ile laska od life and work psychology otwarcie powiedziala na kogo bedzie glosowac (choc wcale nie musiala bo szlo sie w pierwszej godzinie domyslic, ze demokratka i liberalka ;) (tak to sie odmienia?). zas facet od intro to business jest bardzo ciety na mieszanie biznesu i polityki aczkolwiek naprawde nieswiadomie (albo nie? moze szatan manipulator) po samym sposobie omawiania roznych aspektow tegoz biznesu mozna sobie spokojnie wykalkulowac, ze to republikanska krew. tfu ;)

w sumie ciekawie jak nie wiem ;)

*
Autor: diable
08 września 2008, 15:37

it's sweater weather again. yay!

ale bez deszczu tez by sie obylo :/

good bid
Autor: diable
06 września 2008, 21:23

www.worldofgood.ebay.com

bez
Autor: diable
06 września 2008, 07:24

szkoła to calkiem inne doświaczenie kiedy jest się dorosłym. 
nic nie muszę, jestem tu bo chcę, bo rrrde sama jestem tą która z wolności wieczoru zrezygnowała na rzecz tego tu.
uczę sie więc spowrotem.  jest lepiej niż gorzej. przegryzam się przez się.
aleee o czym jaa. tu i teraz oddalam się od wszę i wiesz
frrruniemy

,,,

 

gdzieś kiedyś

...

a teraz nosowska. a już miałam narzekac na radio. o ;)

...

nie chcę mieć włosów, chce mieć grzywkę tylko. włosy mi ciążą, chciałabym ich nie mieć . prawie tak jak nie chcę mieć ciała. chcę być . tylko. ot i po nic

 bez

 

from land of lincoln to city of jackass
Autor: diable
02 września 2008, 03:06

braciak tym razem przeprowadzil sie do knoxville (tn) wiec na dlugi weekend wybylismy go odwiedzic. w sumie dzieki tym jego przeprowadzkom to przynajmniej zwiedzimy dobry kawal tego kraju. ogolnie, zadupie, ale on chyba tak lubi ;) bo z jednego w drugie leci. wszedzie fastfoody, ale to wszedzie. na ile w promieniu mili od wlasnego domu nalicze ich z 8, na tyle u niego to w promilu pol jest z dziesiec badz wiecej. sciana w sciane, jeden kolo drugiego. ludzie tacy typowo polodniowi, wygadani, glosni, ale w sumie mili. kazdy ma pickup'a i gnata, coz that's the southern way ;) na polski kazdy reagowal, w wiekszosci zaciekawieniem choc i ciezkie spojrzenia sie czulo (az samemu chcialo sie powiedziec them fuckin immigrants came to steal our jobs ;). momentami czulam sie nieswojo wrecz, jak jakies calkiem nowe zwierzatko ktoremu sie trzeba przyjrzec. jednak przyzwyczajona jestem do chicago, gdzie co po ktory napotkany czlowiek naparza w innym jezyku, ma inny kolor czy szatke. aha, po drodze przejezdzalismy przez kentucky wiec musielismy koniecznie zatrzymac sie w jednym miejscu. no bo kaman, byc w kentucky i nie zajechac do kentucky fried chicken to prawie jak grzech ;)ale myk okazal sie taki, ze nie dosc ze kfc w kentucky bylo masa to bylo tam i pierwsze kfc, ever ;) i tamze zesmy sie posili.  a teraz w koncu w domu, dwa tysiace kilometrow wymeczenia w nas. padam.

 

niepodobne do niczego, a npewno nie do kfc ;)))